„Chodzę co tydzień do kościoła, odmawiam pacierz rano i wieczór. Czego jeszcze może Bóg ode mnie chcieć?”.
Oto sumienny podatnik. Odprowadza część swoich zarobków do państwowej kasy, ale spodziewa się, że po zapłaceniu powinności będzie mógł swobodnie rozporządzać tym, co mu się prawowicie należy.
Jakże wielka jest pokusa takiego układania stosunków z Panem Bogiem. Poświęcamy mu kilka minut porannej i wieczornej modlitwy i aż całą godzinę na niedzielną mszę świętą. Ten czas „słusznie” należy się Bogu. Reszta należy do nas. Kiedy pracujemy, podejmujemy decyzje, odpoczywamy, bawimy się, cieszymy i kochamy, to czynimy to w granicach czasu, którego jesteśmy prawowitymi właścicielami. Żyjemy życiem podzielonym: tu żyję dla siebie, a tu dla Boga.
A tymczasem Bóg chce od nas wszystkiego. Tak jest, wszystkiego. Chce, abyśmy mu oddali wszystko, co posiadamy: czas, radość, smutek, pracę, zdrowie, chorobę, zabawę, odpoczynek. On, rzecz jasna, nie wymaga tego ze względu na Siebie. Bóg zaprasza nas do całkowitego oddania Mu się, ponieważ bez tego nigdy nie doświadczymy Jego Królestwa.
Królestwo Boże jest paradoksem: kto chce zyskać, ten traci; kto traci, ten zyskuje. Taki jest wydźwięk Chrystusowych przypowieści o Królestwie. Oddając Bogu wszystko, nic nie tracimy. Stwarzamy tylko konieczne warunki na to, aby On mógł nam Siebie ofiarować.
Już z doświadczenia miłości ludzkiej wiemy, że jej warunkiem jest całkowite wzajemne oddanie. Czy należy się dziwić, że Pan Bóg jest równie wymagający jak mąż czy żona? Jednak paradoks Królestwa Bożego polega również i na tym, że wszystko, co oddajemy Bogu, otrzymujemy z powrotem powiększone, rozmnożone, przemienione, uświęcone. Bóg zwraca nam wszystko, co Mu ofiarujemy—i jeszcze dodaje nam... Siebie.
Powie ktoś: „Nie jestem mnichem ani zakonnikiem. Jak w moich warunkach mam realizować całkowite oddanie się Bogu? Mam obowiązki. Nawet przy najlepszej woli nie mogę spędzać całego czasu na modlitwie”.
A jednak Chrystus, a za Nim św. Paweł, wyraźnie nawołują: „Nieustannie trwajcie na modlitwie”. Czyżby nie wiedzieli, że dla większości z nas jest to niewykonalne? A może co innego rozumieli przez modlitwę?
Modlitwa to wzniesienie duszy ku Bogu. Najczęściej mamy na myśli modlitwę słowną czy nawet kontemplacyjną. Obie wymagają odłożenia na bok innych czynności. Jednak wzniesienie duszy ku Bogu nie musi oznaczać zaprzestania działania. Każda czynność, każda myśl, która nie jest grzechem, może stać się modlitwą, jeśli zostanie ofiarowana Bogu. Człowiek, który wszystko, co czyni ofiaruje Bogu, modli się nieustannie i stale przebywa w obecności Bożej. Człowiek taki żyje jednym życiem, niepodzielonym—w Bogu i dla Boga.
Taki ideał życia, jak każdy ideał, wydaje się zbyt wzniosły i nieosiągalny, ale praca nad jego realizacją jest w zasięgu każdego chrześcijanina. „Bądźcie doskonali jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski”. Słowa te wypowiedział Jezus nie do apostołów, ale do tłumów, czyli do nas wszystkich.
Zwykły chrześcijanin, żyjący w świecie, musi odkryć ideał świętości dnia powszedniego. Inaczej Jezusowe wezwanie do doskonałości pozostanie jedynie ciekawym cytatem z ewangelii, z którym nie wiadomo, co począć.