Dziwne to
zmartwychwstanie, powiadają. Oto nawet najbliżsi nie są w stanie rozpoznać
człowieka, z którym przebywali na co dzień. A kiedy wreszcie „otwierają im się
oczy”, to każdemu inaczej. Maria Magdalena widziała ogrodnika; poznała Jezusa,
kiedy wymówił jej imię. Uczniowie z Emaus ponoć przeszli z Nim szmat drogi, a
poznali Go dopiero po „łamaniu chleba”. Apostołowie przekonali się, że Jezus
nie jest duchem, kiedy zobaczyli jak je rybę.
Zdaniem krytyków zmartwychwstania
relacje te są tak niespójne i zindywidualizowane, że nie można mówić o
rzeczywistości zmartwychwstania, a jedynie o subiektywnym przeżyciu wiary. Czy
zatem, istotnie, fakt iż wielu świadków zmartwychwstania nie od razu rozpoznało
Jezusa jest argumentem podważającym prawdę o zmartwychwstaniu?
Zobaczmy. Skoro
relacje ewangelistów nie są, jak chcą krytycy, wystarczającym świadectwem za
rzeczywistością zmartwychwstania, to zapytajmy, jakie świadectwo byłoby
wystarczające. Jeśli ktoś twierdzi, że coś nie jest wystarczającym dowodem, to
musi przecież mieć pojęcie, co takim dowodem by było. Na przykład, gdyby
świadkowie zmartwychwstania natychmiast rozpoznali Jezusa i gdyby opisy
ewangeliczne ich spotkań z Jezusem były jednobrzmiące, to czy byłoby to
dostateczne świadectwo? Należy obawiać się, że również nie. Wtedy krytyk mógłby
powiedzieć, że zadziwiająca zgodność tych doniesień jest podejrzana. Albo gdyby
opisano zmartwychwstanie jako powrót do ziemskiego życia, tak jak powrócił do
życia wskrzeszony Łazarz, to czy takie „zmartwychwstanie” uznano by za bardziej
przekonywujące? Też nie. Wtedy krytyk mógłby podejrzewać, że Jezus w ogóle nie
został ukrzyżowany, itd.
Problem bierze
się stąd, że krytyk nie wie, bo wiedzieć nie może, jak powinno wyglądać
dostateczne świadectwo zmartwychwstania. O wydarzeniu takim — niepowtarzalnym i
nieprzewidywalnym — nie da się z góry powiedzieć jak powinno przebiegać, ani
jak powinny wyglądać doniesienia o jego przebiegu. Jedyna postawa, jaką można
wobec niego zająć to wierna rejestracja faktów.
Tę postawę
przyjęli autorzy ewangelii. Ich nie interesuje „teoria zmartwychwstania”, ale
wierne oddanie prawdy wydarzeń. Z tych „niespójnych” i „zindywidualizowanych”
relacji — jak je chętnie nazywa dzisiejszy krytyk zmartwychwstania — przebija
szacunek dla faktów. Ewangeliści nie porównują, nie usiłują ujednolicić, nie interpretują,
nie zabiegają o zgodność opisów z oczekiwaniami czytelnika. Tylko rejestrują.
Nie ma
chrześcijaństwa bez rzeczywistości zmartwychwstania. Za prawdę tę od zarania Kościoła oddawano życie. To właśnie jest dziwne, że w
ewangeliach nie pokuszono się o próbę podania prawdy o zmartwychwstaniu w
bardziej „przekonywującej” formie, właśnie tak, jak tego życzyłby sobie
dzisiejszy krytyk wiary.
Dziwne zmartwychwstanie
— bo prawdziwe.